1931, marzec, Kijów – Oświadczenie aresztowanej Jadwigi Szumowicz dla śledczego DPU USRR Szmalca, zaprzeczające wysuwnym przeciw niej zarzutom*

 

 

            Towarzyszu Szamlc!

            Jak widzę już wam obrzydła rozmowa ze mną, a pojedyncza cela tak działa na moją psychikę, że milczeć nie mogę, a jeżeli już nie rozmawiam to w ostateczności powinnam pisać.

            Życie w swym szalonym tempem nie daje zwykle człowiekowi pełnej możliwości, aby poznać siebie, a to ostatnie zwykle następuje tylko wtedy, gdy ono swoich pasażerów „wyrzuca za burtę”. Mnie to właśnie spotkało.

            Stojąc na skraju burty i likwidując wszystkie pomosty łączące mnie z przeszłością, nie myślę o problemach oraz walce z nimi, odczuwam niezwykłą potrzebę przeprowadzenia ostrej samokrytyki, zarówno swego postępowania, jak i środowiska, w którym się obracałam. Postanowienie to rzuca po części światło na charakter moich zeznań, dlatego też samooceną tą (odnoszącej się do mojego osobistego życia), chcę podzielić się z wami.

            Nie myślcie, że jest to kolejna przemiana, gra albo kapitulacja. Jest to po prostu zwykła potrzeba wykrzyczenia prawdy, choć będzie ona dla was niewiarygodna!

            Potrzeba ta została po części wywołana waszym wielokrotnym podkreślaniem mej rzekomej nieuczciwości, z czym ja – bezwzględnie uczciwa i prawdomówna – nie mogę się zgodzić. Jednocześnie, nawet przy szczerych chęciach, nie mogę zgodzić się z wami, że moje zeznania w sprawie wyglądają na nieskoordynowane i wymijające. Chociaż niektóre z nich rzeczywiście mogły dać wam podstawy, aby tak o mnie myśleć.

            Jeżeli jednak dopuszczacie, że kieruję się – jak zwykle w takich wypadkach – chęcią „wymazania win” i zagmatwania sprawy, otóż wiedzcie, że nie jestem do tego zdolna. Tym bardziej, że wy doskonale znacie mój stosunek do tej sprawy.

            Szczęśliwie lub nieszczęśliwie (wiem już teraz, że to drugie) należę do tej kategorii ludzi, o których opinia nie wynika z ich zasług, ale z popełnionych błędów.

            Biorą mnie na przykład za silną indywidualność, ja tymczasem silną nie jestem: przy całej mej inteligencji i silnej woli, nigdy nie byłam silną indywidualnością z jasno wyklarowanym światopoglądem. Przeciwnie, w moim przypadku miało raczej miejsce silne rozdarcie wewnętrzne, które doprowadziło mnie do przestępstwa i ostatecznie, przy pełnej świadomości mych zaniedbań, nie dawało koniecznych w pracy: zdecydowanego działania i bezkompromisowości.

            Pomimo szczerej chęci zgłębienia ideologii sowieckiej, nie mogłam wyzwolić się od moich inteligenckich korzeni, które przez cały czas ciągnęły się za mną, a i obecnie „plączą się pod nogami”, mimo że tak bardzo nad sobą pracuję, aby ze wszystkich moich działań i zamierzeń jasno i zdecydowanie przebijała jedynie wypracowana ideologia radziecka. Rozdwojenie to dochodziło czasami i do takich rozmiarów, że także moje myśli podążały w różnych kierunkach, rodząc działania przeciwne wybranej przeze mnie ideologii.

            Uważam zatem, że główną przyczyną moich kontrrewolucyjnych błędów było właśnie to rozdarcie. Nie będę powtarzać, tego wszystkiego co zeznawałam na temat swojej przeszłości aż do momentu wycofania się Polaków z Kijowa. Wszystkie moje zeznania były bezwzględnie prawdziwe, choć wiele faktów jawnie zaprzecza mym ostatnim postępkom. Prawdą jest, że zepchnięta na margines życia politycznego niekiedy z trudnością się w nim orientowałam. Zatem do nowych form życia i wychowania w szkole usiłowałam przystosować się instynktownie. Działania moje nie różniły się od tego, co mówiłam i myślałam. Całkowicie prawdziwym jest to, że zawsze unikałam kontaktów z obcymi dla mnie burżuazyjnymi kręgami i nie uczestniczyłam w żadnych organizacjach, prócz zawodowych. Prawdą jest i to, że do faktu wkroczenia Polaków do Kijowa odnosiłam się negatywnie i nie utrzymywałam z nimi żadnych kontaktów. Pracowałam wówczas w Okręgowym Urzędzie Statystycznym, gdzie byłam kierowniczką wydziału statystycznego oświaty ludowej i pod moim bezpośrednim kierownictwem odbywał się spis placówek oświatowych. Po ustąpieniu Polaków, z charakterystycznym dla mojej natury entuzjazmem, marzyłam że na ruinach starej burżuazyjnej szkoły, można wznieść nową, jaką była dla mnie jedynie sowiecka szkoła pracy. Już wtedy uważałem, że polska szkoła powinna zostać utworzona, ale narodowa forma powinna zostać wypełniona inną treścią – proletariacką. I co stało się wtedy?

            Zetknąwszy się z pedagogami odnoszącymi się negatywnie do reformy szkoły, uważających, że lepiej aby nie było żadnej szkoły polskiej, niźli miałaby to być szkoła sowiecka, zdradziłam swoje rewolucyjne ideały. Nie starczyło mi sił, aby walczyć o swoje przekonania i ze wstydem odłożyłam broń, stwierdziwszy że „zostałam sama na placu boju”.

            Dodatkowo, kiedy odwiedził mnie Andrzejowski, grunt był już na tyle przygotowany, że bez trudu przekonał mnie, aby chronić szkołę od wpływów bolszewickich. Tłumaczyłam sobie wtedy, iż jest to sytuacja przejściowa, gdyż Andrzejowski motywował to tym, iż głównym celem jest wywiezienie dzieci do Polski i należy je ustrzec przed „bolszewicką zarazą”, bowiem w interesie państwa polskiego jest obrona szkoły przed tą „plagą”.

            W ten sposób zasiadłam na dwóch stołkach, lawirując pomiędzy nimi. Pogląd Andrzejowskiego na działalność polskiej szkoły podzielała „piątka kierownicza” i dlatego niektórzy jej członkowie opuścili szkołę, kiedy tylko pojawiły się w niej pierwsze wpływy bolszewizmu. Ja zaś zdecydowanie opowiedziałam się za szkołą radziecką. Z Andrzejowskim już więcej się nie spotkałam i żadnych też poleceń od niego nie otrzymywałam. Jego zaufanym człowiekiem był natomiast Hutman – wtedy instruktor Ministerstwa Oświaty, który odpowiadał za wywóz dzieci do Polski i za pośrednictwem którego Andrzejowski utrzymywał kontakt ze szkołą.

            Na temat kierunku wychowania w szkole nie będę się powtarzać. Natomiast dobór pedagogów następował w ten sposób, iż przyjmowano takich, którzy posiadali wychowanie patriotyczne. Część z nich brała później aktywny udział w kształtowaniu patriotycznym młodzieży, część zaś odnosiła się do tego pasywnie. Jako dyrektor nie walczyłam z tym procederem, bojąc się wystąpić w obronie szkoły sowieckiej.

            Jednakże nie tylko przez antyradzieckie kierowanie szkołą, przejawiała się moja działalność.

            Odnosząc się negatywnie do poczynań państwa polskiego zgodziłam się przyjmować z polskiego konsulatu pomoc materialną dla nauczycieli w postaci paczek i pieniędzy, które zostały rozdzielone pomiędzy najuboższych pedagogów, a także nie odmówiłam kategorycznie ewentualnej dalszej pomocy. Oprócz tego – jak wiadomo – zgodziłam się poświadczyć bezpartyjność, wyjeżdżającej do Polski, Sabatowskiej, a będąc w konsulacie przekazałam Roszkowskiemu dane statystyczne na temat szkoły, o które zabiegał jakoby na potrzeby repatriacji. Przyznaję się do wszystkich tych przestępstw, stwierdzając jednocześnie, że cała moja działalność w dziedzinie wstrzymywania sowietyzacji szkoły polskiej sprzyjała interesom Polski. Rozważając to wszystko, uważam że przyczyną moich błędów jest inteligencka zgnilizna, która pochłonęła mnie niczym wir, utrzymując pomiędzy jednym a drugim brzegiem i nie dając dopłynąć do tego właściwego. Jak już poprzednio zeznawałam, usiłowałam odrzucić tę rzeczywistość, ale była ona bardzo skomplikowana i niejednoznaczna. Nie jest więc dziwne, że moje zeznania były zagmatwane i składane „na odczepnego”. Nie były one wynikiem nieuczciwości, ani też nie dyktowała ich chęć zatarcia różnicy pomiędzy „tak” i „nie”, a jedynie wykazania, jak ściśle to wszystko splątało się ze sobą, że częstokroć trudno było mi jasno odpowiedzieć na stawiane mi zarzuty.

            Co się tyczy moich zeznań odnośnie „mojej kontrrewolucyjnej działalności”, są one – jak już mówiłam – miejscami tendencyjne, podyktowane przez emocje i jednostronne, a w ostatecznym rozrachunku w ogóle mijają się z prawdą. Były one wynikiem samooskarżenia i chęci zakończenia męczącego śledztwa, kiedy uparcie wmuszano we mnie nie popełnione przestępstwa i żądano potwierdzenia faktów, które nigdy nie miały miejsca. Dlatego właśnie przyznałam się do swej kontrrewolucyjnej działalności w latach 1920-1923, którą w rzeczywistości, abstrahując oczywiście od błędów popełnionych w pracy, kategorycznie odrzucałam. Strona polska rzeczywiście mogła uważać mnie za swoją stronniczkę, dlatego też unikałam kontaktu z Polakami i w przyszłości także nie mogłam do nich powrócić. Uniósł mnie bystry nurt radzieckiego życia i jego zdrowe źródła zaczęły gdzieś we mnie wytryskać, nie pozostając bez oczyszczającego na mnie wpływu oraz broniąc mnie przed dalszym rozkładem. Wybrałam prostą drogę, z której już więcej nie zbaczałam.

            Dlatego też, aby mieć oparcie w walce z trawiącymi szkołę kontrrewolucyjnymi elementami, przyjęłam do pracy Pawlikowskiego, gdyż oprócz niego nikt z partyjnych nie pomagał mi w tym, a bez odpowiedniego kierownictwa politycznego, moja praca była niewykonalna. Brak takowej i chwiejność mojej ideologii nie mogły wydać dobrych owoców. We wszystkim co robiłam, w tym również w mojej pracy, było jeszcze dużo balansowania i niewybaczalnych błędów, jednakże świadomej kontrrewolucyjnej działalności nigdy już nie było. Bardziej świadomie pracując na swoją pozycję polityczną, nie mogłam jednak wyzwolić się od tych zgubnych wpływów, co odbijało się negatywnie na wypełnianiu przeze mnie obowiązków dyrektora szkoły. We właściwym zrozumieniu pracy oraz właściwym jej ukierunkowaniu, przeszkadzał mi często nadmiar obowiązków. Kierując trzema szkołami, położonymi w dużej od siebie odległości (okręgi: rylski, kiryłowski i maryjsko-błahojeszczeński) i jednocześnie wykładając w polskim Technikum Pedagogicznym, gdzie częstokroć powierzano mi różne odpowiedzialne zajęcia, byłam zawalona robotą. Jako członkini Ośrodka Metodycznego w Kijowie i Charkowie, musiałam pracować na dwa fronty. Wykonując pracę w Charkowie byłam autorką wielu „pism metodycznych” oraz podręcznika Biologii dla szkół wiejskich, a w Kijowie, prócz aktywnej pracy w różnych komisjach, polecono mi prowadzić seminaria w rejonach dla nauczycieli klas młodszych i sporządzać dla nich „metodyczne opracowania”.

            Kierowanie kółkami artystycznymi dla młodzieży klas starszych w Kijowie także zabierało mi niemało czasu. Oprócz tego od 1927 r. szkoła przy ul. Rylskiej była uznana za wzorcową szkołę dla innych szkół polskich na Ukrainie. Nałożyło to na mnie dodatkowy obowiązek instruowania szkół wiejskich oraz uczestnictwo w zebraniach terenowych i przygotowywanie „materiałów metodycznych”. Bezpośredniego instruktażu nauczycielom wiejskim udzielałam również na konferencjach organizowanych w Kijowie, na których omawiano wskazania oraz wdrażano je w wybranych szkołach. W takich konferencjach każdorazowo uczestniczyli przedstawiciele Ministerstwa Oświaty, którzy bezpośrednio mogli ocenić poziom i kierunek wychowania.

            W 1927 r. na konferencji w Charkowie uchwalono, aby zwolnić mnie z pracy w Ośrodku Metodycznym. To jednak pozostało tylko na papierze i dalej wykonywałam poprzednie obowiązki. Rok szkolny 1928/29 przechorowałam. Zastępowała mnie Kowalewska, tak więc w tym czasie nie mogę odpowiadać za szkołę.

            Uświadamiając sobie własne błędy w kierowaniu szkołą przekonana jestem, że szkole potrzebne jest silne partyjne kierownictwo. Niejednokrotnie prosiłam, aby zwolnić mnie ze stanowiska dyrektora szkoły, jednakże aż do 1929 r., prośba moja nie została przyjęta. Kiedy w prasie pojawiły się artykuły sugerujące, że „nie wypada członkom partii takiej personie jak Szumowicz poświęcać tyle uwagi i płaszczyć się przed nią”, a na dodatek wyszła na jaw moja kontrrewolucyjna przeszłość, zwróciłam się do Charkowa i do kijowskiego Związku Pracowników Oświaty z prośbą o wszechstronną ocenę mojej działalności. Przybyła z Charkowa komisja nie zapoznała mnie ze swoją oceną, ale zaproponowano mi, abym przyjechała do Charkowa w celu objęcia tam stanowiska dyrektora szkoły i pracy w Ministerstwie Oświaty. Komisja kijowska oceniła moją pracę, opierając się przede wszystkim na materiałach polskiego komitetu miejskiego, kierując sprawę do „sądu społecznego”. Oceniając moją pracę jako pedagoga i metodyka, specyficzne warunki w szkole, brak należytego kierownictwa partyjnego i natłok obowiązków, „sąd społeczny” zawyrokował, aby odsunąć mnie od pracy w administracji szkolnej, ale aby dać mi możliwość naprawy błędów i zezwolił na dalszą pracę w charakterze zwykłej nauczycielki. Uświadomiwszy sobie wszystkie swe błędy z przeszłości chciałam przez swą przodującą pracę w szkolę i w życiu wymazać je przez uzyskanie tytułu „nauczycielki-przodowniczki” i w ten sposób zdobyć sobie zaufanie. Z takim mocnym postanowieniem, pełna energii przystąpiłam do pracy. Aby wykazać swoją społeczną postawę, zgłaszałam się do udziału we wszystkich trudnych kampaniach, jako przodownik jeździłam do pracy w kołchozach, a później do Kazachstanu. Natomiast wykonując swoją pracę metodyczną w Kijowie zaangażowałem się szczególnie we wprowadzanie praktycznego nauczania w szkołach i likwidację analfabetyzmu. Z tymże założeniem aż do mojego aresztowania pracowałam w przyfabrycznej szkole zawodowej nr 63, ucząc fizyki i chemii, a także opracowując praktyczną bazę dla nauczania w tychże dziedzinach.

            Z pełnym zadowoleniem weszłam w środowisko robotników fabrycznych, usiłując w nim raz na zawsze pozbyć się swego inteligenckiego pochodzenia i „wykuć przy maszynie” silną proletariacką ideologię. W pracy udało mi się osiągnąć znaczące wyniki. Pracując z uczniami w warsztatach udało mi się przestudiować przedsiębiorstwo w szczegółach i usuwać wszelkie niedociągnięcia w życiu fabryki. „Trójka” zakładowa (fabryki maszyn na ul. Złotoustowska 25) poleciła mi, na zasadach „lekkiej kawalerii”[1] sprawdzić wykonanie budżetu fabrycznego i wykazać przyczyny  niedoborów. Pracę tę wykonałam, nie przekazałam jednak wyników ze względu na moje aresztowanie. Celem likwidacji niedociągnięć na odcinku kulturalnym pod moim kierownictwem odbyła się w tejże fabryce „sztafeta kulturalna” i podczas mityngu zreferowałam wyniki przeprowadzonej pracy. Zostałam wówczas wybrana do komisji działającej na rzecz zorganizowania szkoły robotniczej, praca w której zaabsorbowała cały mój czas. Ze względu na aresztowanie nie udało mi się zakończyć kampanii przedwyborczej.

            Na życzenie pracowników masarni przy ul. Dmitryjowskiej przeprowadziłam wraz z nimi akcję antyreligijną w związku ze świętami bożego narodzenia. Z okazji „dekady wojskowości” zorganizowałam w szkole „jaczejkę Osoawnachima”, która zdobyła sobie tytuł przodownika imienia „Trzeciego Roku Pięciolatki” i wezwała szkołę nr 91 do socjalistycznego współzawodnictwa. Pracę w „jaczejce” prowadziłam razem z zastępcą kierownika batalionu kolejowego. W komitecie miejskim otrzymałam zadanie likwidacji analfabetyzmu. Wykonywałam obowiązki sekretarza Komitetu Kultury. Pracując z dziećmi, starałam się zapoznawać je z bieżącym życiem politycznym oraz prowadziłam antyreligijne wychowanie (wszystko to można sprawdzić).

            W ten sposób przez swoją wydatną pracę usiłowałam zrehabilitować się za swoje błędy z przeszłości i wykazać swoją radziecką ideologię. Z najgłębszym przekonaniem usiłowałam być sowieckim pracownikiem, potrzebnym dla budownictwa socjalistycznego, a tymczasem?...

            Usiłujecie wmówić mi, że jestem kontrrewolucjonistką, szkodnikiem pracującym na zgubę władzy radzieckiej. Wymagacie ode mnie zeznań, niechaj więc wyniki mojej pracy i moja szczera przed wami spowiedź będzie odpowiedzią! Jeżeli nie – żądam dowodów mojej kontrrewolucyjnej działalności i gruntownego zbadania materiałów, które są w waszym posiadaniu, jak również pociągnięcia do odpowiedzialności ich autorów. Waszym obowiązkiem jest dokopać się do prawdy, a jeżeli w czymś się mylę, zapamiętajcie, że fizycznie możecie mnie zniszczyć, gdyż jestem w waszej władzy, ale „duchowo” – nawet nie cieszcie się – nigdy wam się nie uda! Głębokie przekonanie o własnej niewinności, którego nie mogą obalić żadne „materiały”, pomoże mi po bolszewicku przetrwać tę krzywdę i z dumą przyjąć następstwa mego wyroku.

 

Szumowicz

[podpis odręczny]

 

Oryginał, rękopis ołówkiem.

CDAHOU, fond 263, op. 1, spr. 57003, k. 150-153.

 

* Brak daty.

[1] „Lekka kawaleria” - komórka kontrolna, zajmująca się przeprowadzaniem niespodziewanych inspekcji.

 
 

Powrót